Dla niezaznajomionych jeszcze z holenderskimi słówkami – Hagelslag to po prostu posypka, prawie dokładnie taka, jakiej w naszym kraju używa się przy dekoracji deserów. Tak więc to, co dla nas jest elementem zarezerwowanym dla ciast, ciastek i lodów, w Holandii ma także inne przeznaczenie. Całkowicie na porządku dziennym jest, że dorośli, poważni obywatele radośnie posypują swoje kromki chleba posypkami o czekoladowym lub owocowym smaku.
Hagelslag występuje w wielu odmianach. Można wybrać hagelslag czekoladowe, a także w wielu owocowych odsłonach, dla miłośników ekstremalnych smaków jest też posypka o smaku lukrecji ( czy też anyżu). Ta ostatnia jest zarezerwowana na świętowanie narodzin i czule nazywana jest Muisjes (czyli Myszki). Bierze się więc Holenderski beschuit (podwójnie wypieczony okrągły chlebek, czy tościk), smaruje się go masłem i posypuje albo różowym (dla dziewczynki) albo błękitnym (dla chłopca) anyżkowym hagelslag i w tej odsłonie serwuje gościom odwiedzającym nowo narodzone dziecię. Jest to ważna (dla nas też trochę dziwna) tradycja.
Kolorowe Muisjes mają z tradycją więcej wspólnego niż mogłoby się wydawać. Anyż był bowiem niegdyś uważany za element stymulujący laktację u matek, a także rzekomo miał odpędzać złe duchy i uroki. Dziś mało kto pamięta o tych faktach, ale jak widać obyczaj anyżowego hagelslag zachował się i ma się bardzo dobrze.
Ciekawostką jest, że w 2003 roku miała miejsce masowa sprzedaż pomarańczowej posypki z okazji narodzin księżniczki Amalii, najstarszej córki Willema Alexandra, obecnej następczyni tronu.
Kolejnym interesującym faktem jest ilość hagelslag, jaką konsumują Holendrzy na przestrzeni roku – jest to około 14 milionów kilogramów posypki.
Być może posypkowa dawka cukru z rana jest wyjaśnieniem tajemnicy codziennie uśmiechniętych i pełnych energii Holendrów.
To może Cię zainteresować