Rozumiem, że wielu ludzi przeraża czytanie więcej niż kilku linijek. Ten artykuł jest dłuższy, więc pewnie nie będzie wielkiej dyskusji.
Skoro jednak go wyszperałam, czuję się niejako zobligowana podzielić się nim z Wami.
Myślę, że jest on - jak do tej pory - najbardziej wyważoną i obiektywną opinią na temat raportu MAK o katastrofie smoleńskiej, jaką udało mi się znaleźć w mediach.
Pan Andrzej Koraszewski, dziennikarz, były wiceszef sekcji polskiej w BBC, współpracownik paryskiej "Kultury" i zastępca redaktora naczelnego "Racjonalisty", pisze:
Uderz się Rusku w piersi
Autor tekstu: Andrzej Koraszewski
Od trzech dni odnosi się wrażenie, że wszyscy żyjący jeszcze Polacy zajmują się interpretacjami MAK. Nie czytałem raportu MAK, nie jestem specjalistą, i jak większość czytelników gazet, skazany jestem na informację z trzeciej ręki i na trudy wyboru komu ufać. Wybór tych, którzy oferują mi swoje opinie jako jedynie słuszne, jest przerażający. Demagogią byłoby zaczynanie listy kandydatów do autorytetu w tej sprawie od Jarosława Kaczyńskiego. Prasa wypełniona jest wypowiedziami oficjalnych przedstawicieli i sowicie opłaconych ekspertów. Informujący mnie o tym wszystkim dziennikarze również w większości sami raportu nie czytali, biegają na konferencje prasowe i słuchają co mówią ci "którzy wiedzą lub powinni wiedzieć".
Jeden z naszych czytelników już w dniu ujawnienia raportu otworzył na forum wątek, w którym pisał:
Dziś wszystkie media (oprócz portalu racjonalista) żyją prezentacją raportu MAK. Co z owego raportu wynika? Ano to, że całkowitą i jedyną winę za katastrofę ponoszą piloci samolotu zestresowani obecnością pijanego dowódcy w kabinie.
Ani słowa o pracy rosyjskich kontrolerów lotu.
Raport niczym nie zaskakuje, o ile tylko weźmie się pod uwagę rosyjskie/radzieckie raporty z innych katastrof lotniczych, morskich, lądowych czy zamachów terrorystycznych. Matactwa, krycie (współ)winnych, bezczelne łgarstwa w żywe oczy.
Tak wygląda ta wielka zmiana podejścia rosyjskich władz do wydarzeń, jakie mają miejsce na terenie ich państwa, tak wygląda ta otwartość, szczerość i "głasnost".
Ten głęboki żal nie dziwi, niósł do niego cały szum medialny. Domyślam się, że Jarosław Kaczyński również nie czytał raportu, a nawet jeśli czytał, to przecież miał na niego gotową odpowiedź na długo przed jego publikacją: "zakpili sobie z Polski". Zbuntowana Elżbieta Jakubiak rzuciła hasło radykalnie odmienne: "ten raport obraża".
Dziennikarskie hieny pospiesznie podstawiały mikrofony ludziom, którzy stracili w tej katastrofie swoich najbliższych, nie bez słuszności licząc na to, że rozpacz podyktuje im jakieś słowa pełne goryczy.
Politycy mówili rzeczy, które mogą spodobać się przyszłym wyborcom. Badający przyczyny katastrofy z ramienia polskiego rządu wydawali się bronić polskiej racji stanu, czyli dali do zrozumienia, że zajmują się i nadal będą się zajmować ratowaniem polskiej twarzy.
Główna teza rosyjskiego raportu: "winna mgła, stres i brawura. Kapitan samolotu podjął decyzję o lądowaniu we mgle na własną odpowiedzialność". Jak istotne są dalsze szczegóły?
Szukając odpowiedzi na to pytanie, szukam eksperta, do którego mogę mieć chociaż cień zaufania. W równym stopniu nie mam tego zaufania do Tatiany Anodiny, która może być zainteresowana ukryciem jakiegoś szczegółu po stronie rosyjskiej, jak i do jakiegokolwiek polskiego oficjalnego eksperta, który jest pod presją, żeby szukać niepolskich winnych chociażby na Marsie.
Malutka i łatwa do przeoczenia notka w "Gazecie Wyborczej: kpt. Jerzy Grzędzielski, emerytowany pilot, szef szkolenia PLL LOT:
"Jako kapitan z 40-letnim stażem, który wylatał 25 tysięcy godzin, dostałem gęsiej skórki, słuchając konferencji MAK. Podano tam nową informację, że przy podejściu do lądowania na wysokości kilkudziesięciu metrów ktoś z załogi majstrował przy wysokościomierzu barycznym. To jest karygodne.
Niestety, załoga popełniła szereg kardynalnych błędów. Przy warunkach jakie tam panowały, nie powinni wykonywać nawet jednego podejścia. Nie przekonują mnie argumenty, że był zły stan lotniska i urządzeń na lotnisku. Oni wiedzieli na jakie lotnisko lecą, wiedzieli jak jest wyposażone. Tym bardziej nie powinni ryzykować.
Nikogo też nie powinno być w kokpicie przy tak trudnym podejściu. Gdy się prawie do końca nie widzi ziemi, to jest niewiarygodny stres dla załogi. Obecność w kokpicie dowódcy i szefa protokołu ten stres spotęgowała. To musiało mieć kolosalny wpływ."
Dla postronnego obserwatora doniesień w prasie, pytanie brzmi, które przyczyny były wystarczające? Gubimy się w zalewie słów. Dziennikarze podniecają się tym, że dowódca sił lotniczych miał 0,6 procent alkoholu we krwi. Jest to dla mnie kompletnie bez znaczenia. Moje pytanie brzmi: co robił trzeźwy czy pijany generał w kokpicie?
Ile razy lądowały inne polskie samoloty na tym złym lotnisku? Czy badano ile uchybień (polskich i rosyjskich) popełniono przy tamtych lądowaniach? Przyczyną katastrofy były złe warunki pogodowe — mgła i brawura. Najbardziej brawurowi zwolennicy teorii spiskowych gotowi są głosić tezę, że Rosjanie celowo wyprodukowali sztuczną mgłę, żeby spowodować katastrofę. Polscy piloci widzieli szybko i dramatycznie pogarszające się warunki pogodowe (czyli mgłę prawdziwą lub jak wolą inni sztuczną) i podejmowali kolejne decyzje sprzeczne z wszelkimi procedurami. Czy podejmowaliby takie same decyzje, gdyby za ich plecami nie było przełożonych? Kolejny poważny zarzut to, że strona polska odmówiła, lub, jak twierdzi strona polska, nie otrzymała, rosyjskiego nawigatora. Nie wiem, kto tu mataczy, ale warto przeczytać wywiad Teresy Torańskiej z Jerzym Bahrem w najnowszym Dużem Formacie. Nie można wykluczyć, że chciano zaoszczędzić 15 tysięcy złotych. Ten wywiad naprawdę warto przeczytać. Nie żebyśmy musieli podzielać wszystkie poglądy Jerzego Bahra. Prezentuje on niewiele poglądów, opowiada o wielu szczegółach, o których przynajmniej ja wcześniej nie wiedziałem.
Czy jesteśmy dziś mądrzejsi, czy też w miarę upływu czasu jazgot medialny powoduje coraz gęstszą mgłę?
"Gdyby atmosfera na wieży była normalna, nie byłoby wypadku" — mówi Edmund Klich i zapewne nie wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że takie stwierdzenie w ustach fachowca całkowicie go dyskwalifikuje. Minister Jerzy Miller "grozi" Rosji, że ujawni, co Moskwa powiedziała kontrolerom. (Jak poważne jest operowanie takimi niedopowiedzeniami i ile jest w nich manipulacji zorientowanej na ogłupiałych tym wszystkim odbiorców informacji?) Czy Rosjanie mieli prawo zezwolić na lądowanie i dlaczego nie zamknięto lotniska? Czy są to pytania uzasadnione? Zapewne tak, ale kompletnie bez znaczenia. Samolot był sprawny, warunki pogodowe fatalne, załoga miała zalecenie udania się na inne lotnisko. Reszta wydaje się dramatem szwoleżerskiej szarży z oficerem politycznym za plecami.
Potrzeba, żeby Rosjanie uderzyli się w piersi i przejęli część winy na siebie, jest z psychologicznego punktu widzenia zrozumiała, z politycznego kompromitująca, z historycznego stanowi kontynuację narodowej tradycji. Katastrofy lotnicze zdarzają się rzadko, zdarzają się niesłychanie rzadko, kiedy na pokładzie są głowy państw, lub bardzo ważne osoby. Wydaje się, że nam zdarzają się częściej niż innym. Tak niedawno w katastrofie lotniczej samolotu CASA C-295 M w Mirosławcu, zginęła część dowództwa polskiego lotnictwa. Tam nie mogliśmy szukać winnych Marsjan. Jesteśmy narodem o rekordowej liczbie wypadków na drogach, o rekordowej liczbie poważnych wypadków polskich autobusów (w kraju i za granicą), jesteśmy krajem o tysięcznych dowodach podejmowania durnych działań pod wpływem wiary, że Matka Boska będzie nas miała w swojej opiece.
Po każdej katastrofie ktoś, kto uderzy się za nas w piersi, potrzebny jest nam jak powietrze. Premier pospiesznie powrócił z urlopu. Toczą się gorączkowe narady nad strategią wychodzenia z żałoby z twarzą, a najlepiej również nie bez politycznego zysku. W Polsce, jak zawsze, polityczne zyski czerpie się z bicia w cudze piersi i szukania naiwnych, którzy uwierzą w cokolwiek, co pozwoli nam nadal ufać w to, że przecież czuwa nad nami Matka Boska.
Skoro jednak go wyszperałam, czuję się niejako zobligowana podzielić się nim z Wami.
Myślę, że jest on - jak do tej pory - najbardziej wyważoną i obiektywną opinią na temat raportu MAK o katastrofie smoleńskiej, jaką udało mi się znaleźć w mediach.
Pan Andrzej Koraszewski, dziennikarz, były wiceszef sekcji polskiej w BBC, współpracownik paryskiej "Kultury" i zastępca redaktora naczelnego "Racjonalisty", pisze:
Uderz się Rusku w piersi
Autor tekstu: Andrzej Koraszewski
Od trzech dni odnosi się wrażenie, że wszyscy żyjący jeszcze Polacy zajmują się interpretacjami MAK. Nie czytałem raportu MAK, nie jestem specjalistą, i jak większość czytelników gazet, skazany jestem na informację z trzeciej ręki i na trudy wyboru komu ufać. Wybór tych, którzy oferują mi swoje opinie jako jedynie słuszne, jest przerażający. Demagogią byłoby zaczynanie listy kandydatów do autorytetu w tej sprawie od Jarosława Kaczyńskiego. Prasa wypełniona jest wypowiedziami oficjalnych przedstawicieli i sowicie opłaconych ekspertów. Informujący mnie o tym wszystkim dziennikarze również w większości sami raportu nie czytali, biegają na konferencje prasowe i słuchają co mówią ci "którzy wiedzą lub powinni wiedzieć".
Jeden z naszych czytelników już w dniu ujawnienia raportu otworzył na forum wątek, w którym pisał:
Dziś wszystkie media (oprócz portalu racjonalista) żyją prezentacją raportu MAK. Co z owego raportu wynika? Ano to, że całkowitą i jedyną winę za katastrofę ponoszą piloci samolotu zestresowani obecnością pijanego dowódcy w kabinie.
Ani słowa o pracy rosyjskich kontrolerów lotu.
Raport niczym nie zaskakuje, o ile tylko weźmie się pod uwagę rosyjskie/radzieckie raporty z innych katastrof lotniczych, morskich, lądowych czy zamachów terrorystycznych. Matactwa, krycie (współ)winnych, bezczelne łgarstwa w żywe oczy.
Tak wygląda ta wielka zmiana podejścia rosyjskich władz do wydarzeń, jakie mają miejsce na terenie ich państwa, tak wygląda ta otwartość, szczerość i "głasnost".
Ten głęboki żal nie dziwi, niósł do niego cały szum medialny. Domyślam się, że Jarosław Kaczyński również nie czytał raportu, a nawet jeśli czytał, to przecież miał na niego gotową odpowiedź na długo przed jego publikacją: "zakpili sobie z Polski". Zbuntowana Elżbieta Jakubiak rzuciła hasło radykalnie odmienne: "ten raport obraża".
Dziennikarskie hieny pospiesznie podstawiały mikrofony ludziom, którzy stracili w tej katastrofie swoich najbliższych, nie bez słuszności licząc na to, że rozpacz podyktuje im jakieś słowa pełne goryczy.
Politycy mówili rzeczy, które mogą spodobać się przyszłym wyborcom. Badający przyczyny katastrofy z ramienia polskiego rządu wydawali się bronić polskiej racji stanu, czyli dali do zrozumienia, że zajmują się i nadal będą się zajmować ratowaniem polskiej twarzy.
Główna teza rosyjskiego raportu: "winna mgła, stres i brawura. Kapitan samolotu podjął decyzję o lądowaniu we mgle na własną odpowiedzialność". Jak istotne są dalsze szczegóły?
Szukając odpowiedzi na to pytanie, szukam eksperta, do którego mogę mieć chociaż cień zaufania. W równym stopniu nie mam tego zaufania do Tatiany Anodiny, która może być zainteresowana ukryciem jakiegoś szczegółu po stronie rosyjskiej, jak i do jakiegokolwiek polskiego oficjalnego eksperta, który jest pod presją, żeby szukać niepolskich winnych chociażby na Marsie.
Malutka i łatwa do przeoczenia notka w "Gazecie Wyborczej: kpt. Jerzy Grzędzielski, emerytowany pilot, szef szkolenia PLL LOT:
"Jako kapitan z 40-letnim stażem, który wylatał 25 tysięcy godzin, dostałem gęsiej skórki, słuchając konferencji MAK. Podano tam nową informację, że przy podejściu do lądowania na wysokości kilkudziesięciu metrów ktoś z załogi majstrował przy wysokościomierzu barycznym. To jest karygodne.
Niestety, załoga popełniła szereg kardynalnych błędów. Przy warunkach jakie tam panowały, nie powinni wykonywać nawet jednego podejścia. Nie przekonują mnie argumenty, że był zły stan lotniska i urządzeń na lotnisku. Oni wiedzieli na jakie lotnisko lecą, wiedzieli jak jest wyposażone. Tym bardziej nie powinni ryzykować.
Nikogo też nie powinno być w kokpicie przy tak trudnym podejściu. Gdy się prawie do końca nie widzi ziemi, to jest niewiarygodny stres dla załogi. Obecność w kokpicie dowódcy i szefa protokołu ten stres spotęgowała. To musiało mieć kolosalny wpływ."
Dla postronnego obserwatora doniesień w prasie, pytanie brzmi, które przyczyny były wystarczające? Gubimy się w zalewie słów. Dziennikarze podniecają się tym, że dowódca sił lotniczych miał 0,6 procent alkoholu we krwi. Jest to dla mnie kompletnie bez znaczenia. Moje pytanie brzmi: co robił trzeźwy czy pijany generał w kokpicie?
Ile razy lądowały inne polskie samoloty na tym złym lotnisku? Czy badano ile uchybień (polskich i rosyjskich) popełniono przy tamtych lądowaniach? Przyczyną katastrofy były złe warunki pogodowe — mgła i brawura. Najbardziej brawurowi zwolennicy teorii spiskowych gotowi są głosić tezę, że Rosjanie celowo wyprodukowali sztuczną mgłę, żeby spowodować katastrofę. Polscy piloci widzieli szybko i dramatycznie pogarszające się warunki pogodowe (czyli mgłę prawdziwą lub jak wolą inni sztuczną) i podejmowali kolejne decyzje sprzeczne z wszelkimi procedurami. Czy podejmowaliby takie same decyzje, gdyby za ich plecami nie było przełożonych? Kolejny poważny zarzut to, że strona polska odmówiła, lub, jak twierdzi strona polska, nie otrzymała, rosyjskiego nawigatora. Nie wiem, kto tu mataczy, ale warto przeczytać wywiad Teresy Torańskiej z Jerzym Bahrem w najnowszym Dużem Formacie. Nie można wykluczyć, że chciano zaoszczędzić 15 tysięcy złotych. Ten wywiad naprawdę warto przeczytać. Nie żebyśmy musieli podzielać wszystkie poglądy Jerzego Bahra. Prezentuje on niewiele poglądów, opowiada o wielu szczegółach, o których przynajmniej ja wcześniej nie wiedziałem.
Czy jesteśmy dziś mądrzejsi, czy też w miarę upływu czasu jazgot medialny powoduje coraz gęstszą mgłę?
"Gdyby atmosfera na wieży była normalna, nie byłoby wypadku" — mówi Edmund Klich i zapewne nie wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że takie stwierdzenie w ustach fachowca całkowicie go dyskwalifikuje. Minister Jerzy Miller "grozi" Rosji, że ujawni, co Moskwa powiedziała kontrolerom. (Jak poważne jest operowanie takimi niedopowiedzeniami i ile jest w nich manipulacji zorientowanej na ogłupiałych tym wszystkim odbiorców informacji?) Czy Rosjanie mieli prawo zezwolić na lądowanie i dlaczego nie zamknięto lotniska? Czy są to pytania uzasadnione? Zapewne tak, ale kompletnie bez znaczenia. Samolot był sprawny, warunki pogodowe fatalne, załoga miała zalecenie udania się na inne lotnisko. Reszta wydaje się dramatem szwoleżerskiej szarży z oficerem politycznym za plecami.
Potrzeba, żeby Rosjanie uderzyli się w piersi i przejęli część winy na siebie, jest z psychologicznego punktu widzenia zrozumiała, z politycznego kompromitująca, z historycznego stanowi kontynuację narodowej tradycji. Katastrofy lotnicze zdarzają się rzadko, zdarzają się niesłychanie rzadko, kiedy na pokładzie są głowy państw, lub bardzo ważne osoby. Wydaje się, że nam zdarzają się częściej niż innym. Tak niedawno w katastrofie lotniczej samolotu CASA C-295 M w Mirosławcu, zginęła część dowództwa polskiego lotnictwa. Tam nie mogliśmy szukać winnych Marsjan. Jesteśmy narodem o rekordowej liczbie wypadków na drogach, o rekordowej liczbie poważnych wypadków polskich autobusów (w kraju i za granicą), jesteśmy krajem o tysięcznych dowodach podejmowania durnych działań pod wpływem wiary, że Matka Boska będzie nas miała w swojej opiece.
Po każdej katastrofie ktoś, kto uderzy się za nas w piersi, potrzebny jest nam jak powietrze. Premier pospiesznie powrócił z urlopu. Toczą się gorączkowe narady nad strategią wychodzenia z żałoby z twarzą, a najlepiej również nie bez politycznego zysku. W Polsce, jak zawsze, polityczne zyski czerpie się z bicia w cudze piersi i szukania naiwnych, którzy uwierzą w cokolwiek, co pozwoli nam nadal ufać w to, że przecież czuwa nad nami Matka Boska.