Umieszczam ten wycinek z bloga scorpiona(pozdrawiam) w zwiazku z tak chetnie cytowanymi tutaj pseudofilozofiami n/w przez uczuciowo...hmmm zyciowo doswiadczone nasto...dwudziesto latki na naszym wesolym portalu MN
Polecam..jak zawsze..
Mój problem z P. Coelho polega na tym, że go nie lubię. No, nie lubię typa i już![/b]
Kiedy na wiosnę 1999 roku, wróciłam do kraju po dłuższej niebytności, pytałam ludzi: "co się teraz czyta ?" i okazało się, że cała Polska czytała "Alchemika" Paulo Coelho. Było to wielkie objawienie. Zakupiłam sobie wyżej wzmiankowany tytuł, przeczytałam i poczułam się jak uczeń z lekcji j. polskiego w "Ferdydurke" W. Gombrowicza, bo wszystkich wokół Coelho "zachwycał", a mnie nie zachwycił. Pytałam więc zrozpaczona i pytam do tej pory: "Dlaczego zachwyca, kiedy nie zachwyca?!"
Żeby nie opierać się tylko na jednym przykładzie i nie pozostawać pod wpływem pierwszego wrażenia, sukcesywnie zapoznawałam się z kolejno ukazującymi się nowymi tytułami tego autora. Ale im więcej czytałam, tym mniej się zachwycałam i niestety nie zmieniłam zdania.
Dla mnie Coelho jest zwykłym hochsztaplerem literatury, opierającym swoją twórczość na fałszywych zdaniach typu: "sto mądrości o życiu, miłości i klejeniu dętki na gorąco". Jego teksty próbują znaczyć tak wiele, że w gruncie rzeczy nie znaczą nic. Ale najbardziej zadziwiające jest to, że wygenerowane przez niego bzdury znajdują takie zainteresowanie u publiczności prawie na całym świecie.
Rozumiem ludzką potrzebę ogarnięcia rzeczywistości i próby zamknięcia jej w jakiejś jednej formule, ale pisarz zobowiązany jest przede wszystkim do uczciwości.
Coelho został wypromowany na "mędrca naszych czasów". Ludzie zachłystują się wręcz jego tekstami, a wszystko już przecież było…
To co robi Coelho to nic innego, jak podanie w przystępny i łatwy do przełknięcia dla konsumentów kultury masowej prawd i mądrości dawno już przecież spisanych w Biblii, Talmudzie czy Koranie. Coelho w "Alchemiku", "Pielgrzymie" i "Zahirze" bezczelnie, pełnymi garściami czerpie z tych pradawnych źródeł, bez obawy, że ktoś posądzi go o plagiat.
Jeżeli jego książki cieszą się taką popularnością na całym świecie, to świadczy to o jednym: ludzie nie czytają i nie znają treści Świętych Ksiąg wyznawanych przez siebie religii.
Przesycone mądrością zdania z książek Coelho są tak sprytnie skonstruowane, że czytelnik (zwłaszcza ten słabo wyrobiony) gładko je przełyka, zachwyca się przez chwilę ("O kurcze, jakie to wszystko mądre, prawdziwe i życiowe!" by natychmiast o wszystkim zapomnieć. A ja bardzo tego nie lubię. Szkoda mi męczyć wzrok i tracić czas na taką lekturę.
Inna sprawa to fascynacja Coelho kobiecą seksualnością.
Ten stary zbereźnik, podszyty latynoamerykańskim kultem macho, podchodzi do tych spraw jakby odkrywał Amerykę, nie wiedząc, że dawno już została odkryta.
W "Weronika postanawia umrzeć" kluczowym, a zarazem zwrotnym punktem powieści staje się masturbacja głównej bohaterki. Po tym jak Weronika zaspakaja samą siebie w pewną księżycową, piękną noc wszystko się zmienia. Znikają wszelkie problemy i osoba pogrążona w głębokiej depresji, podejmująca wcześniej próby samobójcze, bez motywacji do życia po doświadczeniu tragedii, nagle odzyskuje chęć do życia. Jakież to proste ! Wystarczy mieć sprawne palce, "zrobić sobie samej dobrze" i już ! Nawet wojna i jej okropności są do przeżycia.
Jedyne co mi zostało po lekturze tej książki to uczucie niesmaku…
Moja czujność na moment została zmylona przez "Nad brzegiem rzeki Piedry usiadłam, płakałam…". Co prawda daleka byłam od zachwytu, ale dałam się wciągnąć bo w opisanej historii odnalazłam niezwykłe wręcz podobieństwo do pewnego epizodu miłosnego, który miał miejsce w moim życiu.
Wszystko byłoby w porządku, nawet się wzruszyłam, gdyby nie głupie bajkowo-hollywoodzkie" zakończenie. Niestety w realnym życiu "happy endy" nie występują lub występują bardzo rzadko, a ja nie lubię jak wciska mi się kit w stylu: "miłość wszystko zwyciężyła", "a potem żyli długo i szczęśliwie" w domku na wzgórzu, wśród zieleni itd., itp.
A wracając do pojęcia Coelho o kobiecej seksualności, to w "Jedenastu minutach" dokonał on niemal wiekopomnych odkryć w tej dziedzinie. Oto objawiła nam, że kobiety zupełnie inaczej odczuwają rozkosz seksualną niż mężczyźni. Bardziej zależy im (kobietom oczywiście) na związku emocjonalnym, niż fizycznym zaspokojeniu. Przecież to wiedzieli już starożytni! Poza tym, kobiety potrafią też same wywołać u siebie orgazm, bez udziału partnera (o zgrozo! dla faceta musi to być straszne odkrycie, bo przecież większość z nich, a Coelho najprawdopodobniej też się do tego grona zalicza, uważa, że mężczyzna ma monopol na dawanie przyjemności (wszelkiej) kobiecie). Wydaje mi się, że na punkcie masturbacji i praktyk sadomasochistycznych Coelho ma wręcz obsesję, ale tylko obsesję, bo wiedzę już nie koniecznie. Kolejne odkrycie Ameryki: "prostytutki nie czują przyjemności w trakcie wykonywania swojej pracy, a większość z nich przeważnie brzydzi się mężczyznami, nawet tymi, którzy nie są ich klientami."
I znowu w "Jedenastu minutach" było tyle pięknych i mądrych zdań, że można się było zachwycić, a ja się nie zachwyciłam, no i mam problem…, bo innych jakoś Coelho zachwyca.
A może to wcale nie mój problem…?
Polecam..jak zawsze..
Mój problem z P. Coelho polega na tym, że go nie lubię. No, nie lubię typa i już![/b]
Kiedy na wiosnę 1999 roku, wróciłam do kraju po dłuższej niebytności, pytałam ludzi: "co się teraz czyta ?" i okazało się, że cała Polska czytała "Alchemika" Paulo Coelho. Było to wielkie objawienie. Zakupiłam sobie wyżej wzmiankowany tytuł, przeczytałam i poczułam się jak uczeń z lekcji j. polskiego w "Ferdydurke" W. Gombrowicza, bo wszystkich wokół Coelho "zachwycał", a mnie nie zachwycił. Pytałam więc zrozpaczona i pytam do tej pory: "Dlaczego zachwyca, kiedy nie zachwyca?!"
Żeby nie opierać się tylko na jednym przykładzie i nie pozostawać pod wpływem pierwszego wrażenia, sukcesywnie zapoznawałam się z kolejno ukazującymi się nowymi tytułami tego autora. Ale im więcej czytałam, tym mniej się zachwycałam i niestety nie zmieniłam zdania.
Dla mnie Coelho jest zwykłym hochsztaplerem literatury, opierającym swoją twórczość na fałszywych zdaniach typu: "sto mądrości o życiu, miłości i klejeniu dętki na gorąco". Jego teksty próbują znaczyć tak wiele, że w gruncie rzeczy nie znaczą nic. Ale najbardziej zadziwiające jest to, że wygenerowane przez niego bzdury znajdują takie zainteresowanie u publiczności prawie na całym świecie.
Rozumiem ludzką potrzebę ogarnięcia rzeczywistości i próby zamknięcia jej w jakiejś jednej formule, ale pisarz zobowiązany jest przede wszystkim do uczciwości.
Coelho został wypromowany na "mędrca naszych czasów". Ludzie zachłystują się wręcz jego tekstami, a wszystko już przecież było…
To co robi Coelho to nic innego, jak podanie w przystępny i łatwy do przełknięcia dla konsumentów kultury masowej prawd i mądrości dawno już przecież spisanych w Biblii, Talmudzie czy Koranie. Coelho w "Alchemiku", "Pielgrzymie" i "Zahirze" bezczelnie, pełnymi garściami czerpie z tych pradawnych źródeł, bez obawy, że ktoś posądzi go o plagiat.
Jeżeli jego książki cieszą się taką popularnością na całym świecie, to świadczy to o jednym: ludzie nie czytają i nie znają treści Świętych Ksiąg wyznawanych przez siebie religii.
Przesycone mądrością zdania z książek Coelho są tak sprytnie skonstruowane, że czytelnik (zwłaszcza ten słabo wyrobiony) gładko je przełyka, zachwyca się przez chwilę ("O kurcze, jakie to wszystko mądre, prawdziwe i życiowe!" by natychmiast o wszystkim zapomnieć. A ja bardzo tego nie lubię. Szkoda mi męczyć wzrok i tracić czas na taką lekturę.
Inna sprawa to fascynacja Coelho kobiecą seksualnością.
Ten stary zbereźnik, podszyty latynoamerykańskim kultem macho, podchodzi do tych spraw jakby odkrywał Amerykę, nie wiedząc, że dawno już została odkryta.
W "Weronika postanawia umrzeć" kluczowym, a zarazem zwrotnym punktem powieści staje się masturbacja głównej bohaterki. Po tym jak Weronika zaspakaja samą siebie w pewną księżycową, piękną noc wszystko się zmienia. Znikają wszelkie problemy i osoba pogrążona w głębokiej depresji, podejmująca wcześniej próby samobójcze, bez motywacji do życia po doświadczeniu tragedii, nagle odzyskuje chęć do życia. Jakież to proste ! Wystarczy mieć sprawne palce, "zrobić sobie samej dobrze" i już ! Nawet wojna i jej okropności są do przeżycia.
Jedyne co mi zostało po lekturze tej książki to uczucie niesmaku…
Moja czujność na moment została zmylona przez "Nad brzegiem rzeki Piedry usiadłam, płakałam…". Co prawda daleka byłam od zachwytu, ale dałam się wciągnąć bo w opisanej historii odnalazłam niezwykłe wręcz podobieństwo do pewnego epizodu miłosnego, który miał miejsce w moim życiu.
Wszystko byłoby w porządku, nawet się wzruszyłam, gdyby nie głupie bajkowo-hollywoodzkie" zakończenie. Niestety w realnym życiu "happy endy" nie występują lub występują bardzo rzadko, a ja nie lubię jak wciska mi się kit w stylu: "miłość wszystko zwyciężyła", "a potem żyli długo i szczęśliwie" w domku na wzgórzu, wśród zieleni itd., itp.
A wracając do pojęcia Coelho o kobiecej seksualności, to w "Jedenastu minutach" dokonał on niemal wiekopomnych odkryć w tej dziedzinie. Oto objawiła nam, że kobiety zupełnie inaczej odczuwają rozkosz seksualną niż mężczyźni. Bardziej zależy im (kobietom oczywiście) na związku emocjonalnym, niż fizycznym zaspokojeniu. Przecież to wiedzieli już starożytni! Poza tym, kobiety potrafią też same wywołać u siebie orgazm, bez udziału partnera (o zgrozo! dla faceta musi to być straszne odkrycie, bo przecież większość z nich, a Coelho najprawdopodobniej też się do tego grona zalicza, uważa, że mężczyzna ma monopol na dawanie przyjemności (wszelkiej) kobiecie). Wydaje mi się, że na punkcie masturbacji i praktyk sadomasochistycznych Coelho ma wręcz obsesję, ale tylko obsesję, bo wiedzę już nie koniecznie. Kolejne odkrycie Ameryki: "prostytutki nie czują przyjemności w trakcie wykonywania swojej pracy, a większość z nich przeważnie brzydzi się mężczyznami, nawet tymi, którzy nie są ich klientami."
I znowu w "Jedenastu minutach" było tyle pięknych i mądrych zdań, że można się było zachwycić, a ja się nie zachwyciłam, no i mam problem…, bo innych jakoś Coelho zachwyca.
A może to wcale nie mój problem…?