Ukradziony rower był wart tej podróży.
Flickr.com/Creative Commons Attribution 2.0 Generic (CC BY 2.0)/turbulentflow
Ponad 900 kilometrów pokonał 31-letni Holender, który otrzymał informację, że jego skradziony rower znajduje się w Polsce.
Ukradziony „Ferrari”
Leslie Keijzer podróżował z przyjaciółmi po Limburgii. Podczas noclegu w hotelu w Valkenburgu, niecałe 15 kilometrów na zachód od Maastricht, z furgonetki, którą poruszała się grupa znajomych, ukradziono sześć rowerów. Zaginiony jednoślad Holendra to nie zwyczajny środek transportu, a rzadka edycja Petera Sagana (Specialized S-works Venge Sagan Superstar Edition), słowackiego mistrza kolarstwa. Taki egzemplarz wart jest 12 500 euro. Leslie Keijzer w rozmowie z „De Telegraaf” nazwał go „Ferrari wśród rowerów”.
Informacja od kupującego
Holender, po zgłoszeniu kradzieży na policję, zdecydował się wziąć sprawę w swoje ręce. Opublikował ogłoszenia w internecie, m.in. za pośrednictwem Twittera. Gdy Leslie stracił już nadzieję na odzyskanie zaginionego roweru, otrzymał wiadomość na Facebooku od osoby, która utrzymywała, że pojazd znajduje się w Polsce. Rozmówca zakupił go w internecie od handlarza z Tarnowa Podgórnego, wsi położonej w województwie wielkopolskim w aglomeracji poznańskiej.
Polak kupił rower za 5 600 euro. Nie pasowała mu jednak cena, dlatego zdecydował się przejrzeć wyniki w internecie. Natknął się na historię Lesliego, a po krótkiej korespondencji i wysłaniu zdjęć okazało się, że to ten sam pojazd. Kupujący anulował zakup i udało mu się odzyskać uiszczoną za przedmiot kwotę.
Wycieczka do Polski
Keijzer powiadomił policję w Valkenburgu i poprosił o kontakt z polskimi władzami. Miał nadzieję na szybką reakcję. Holenderskie służby chciały jednak rozważyć wniosek o pomoc prawną, co równałoby się kolejnym dniom bez konkretnych działań. Właściciel skradzionego roweru nie chciał jednak czekać – obawiał się, że w tym czasie jego jednoślad zniknie z radaru. Dlatego rowerzysta rozpoczął własną „akcję ratunkową”: skontaktował się z holenderską ambasadą i polską policją, która podjęła kroki w celu znalezienia pojazdu. Sprawdzili, czy znajduje się on pod adresem „sklepu” i u jego właściciela.
W sobotnie popołudnie dowiedziałem się, że mają go na posterunku policji. [...] Pojechałem do Polski. Po kilku biurokratycznych zabiegach wczoraj rano pozwolono mi go zabrać, a teraz jest już bezpieczny w moim salonie w Ter Aar. ~Leslie Keijzer, cyt. z: „De Telegraaf”
Rzecznik prasowy policji w Limburgu nie chciał wypowiedzieć się dla „De Telegraaf” o sprawie, stwierdził jedynie, że służby „muszą stosować różne zasady”.